Niedzielna lekcja na torze kolarskim

Trening Pruszkow- tor rowerowy

Trening Pruszkow- tor rowerowy

7 rano, niedziela- budzik wierci mi dziurę w głowie a córka skacze po głowie i krzyczy: „Tata,  wstawaj!” Skąd ona bierze siłę żeby po nocy pełnej pobudek wstawać o tak barbarzyńskiej porze i to w weekend 😉 Trzeba się podnieść bo muszę być o 8:15 na torze żeby zacząć punktualnie jazdę.  Szybko się ogarnąłem (i młodą też),  śniadanie,  pakowanie,  odkręciłem moje pedały z roweru i jadę pośmigać!
Jazdy rozpoczynają się o 8:30, ale udało mi się być wcześniej i zameldowałem się pierwszy! Byłem sam na tym wspaniałym obiekcie- cały tor dla mnie- to lubię 🙂 Uczciwa rozgrzewka, rozjazd i po kilkunastu okrążeniach organizm zaczął normalnie pracować i mogłem rozpocząć zaplanowany trening.O ile moja pierwsza wizyta była zapoznawcza, o tyle drugiej nie zamierzałem zmarnować i postanowiłem wykorzystać dostępne 90 min na maksa. W sobotę specjalnie odstawiłam rower żeby się zregenerować przed niedzielnym wyjściem na tor, więc mogłem sobie pozwolić na przejazd w pełnym czasie w czwartej i piątej strefie tętna- nie oszczędzałem się.

W międzyczasie pojawiły się dodatkowe 4 osoby i jeździliśmy na torze w piątkę. Dwóch kolegów podobnie jak ja było klasycznymi amatorami, ale dwóch starszych panów zasuwało na torze tak, że byłem w szoku. Jechali jakby ktoś im podłączył silniczki do rowerów- zdublowali mnie 4 razy. Po pewnym czasie zrobili sobie przerwę na odpoczynek i przy drugim wyjeździe  postanowiłem się do nich podpiąć. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że pomimo szaleńczego tempa jadąc z nimi w szyku jechało mi się znacznie lżej niż samemu- takie odkrycie małej Ameryki 😉 Dzięki temu miałem okazję poobserwować jak jeżdżą doświadczeni kolarze. Okazało się, że panowie tak śmigali(oczywiście poza tym, że potrafili mocno przycisnąć), bo po prostu potrafią jeździć w grupie. Ja- lama, jechałem za nimi i obserwowałem i wyglądało to tak: w pewnym momencie pierwszy zjeżdża na prawo, drugi go wyprzedza, i ten z boku chowa się za nim, a pierwszy naciska na maksa. Przez cały czas jadąc z nimi w szyku (a byłem po ok. godzinie samotnej jazdy) pomimo zawrotnego tempa- odpoczywałem i ten drugi który się zmienił też. Po pewnym czasie prowadzący się zmęczył i nastąpiła zmiana. Znów pierwszy po odpoczynku mógł pojechać na 100%. Niby ta strategia jest oczywista- wiedziałem co się dzieje jak się za kimś jedzie, ale pierwszy raz w życiu zobaczyłem jak to robią profesjonaliści i  jaki to daje efekt. Człowiek uczy się całe życie 🙂

Na kilka okrążeń przed zakończeniem zwolniłem i zakończyłem przejazd kilkoma wolnymi okrążeniami. Byłem już nieźle zmęczony, ale kończył się czas. Nie wiem jak to wycyrklowałem, ale zjechałem z toru idealnie o 10 🙂 Po ok. 10 minutach doszedłem do siebie i zebrałem się do domu. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że nie mogę wyjść z samochodu. Odkryłem u siebie mięsień którego istnienia nigdy nie podejrzewałem a konkretnie strasznie bolał mnie jakiś pod pośladkami. Niby miałem spodenki z „pieluchą”, ale nie jestem przyzwyczajony do jazdy na rowerze torowym i małym siodle i coś mi się naciągnęło. Na szczęście jak dotarłem do domu udało mi się go rozciągnąć i wszystko wróciło do normy.

Wizytę na welodromie uważam za udaną 🙂

Bookmark the permalink.

Comments are closed.